piątek, 27 marca 2020

Dojrzewanie z dwóch stron

Dojrzewanie przechodziliśmy z koniem Sekretem w pewnym sensie wspólnie. On dojrzewał jako samiec, doroślał z zachowań źrebięcych w zachowania ogierze. Natomiast ja dojrzewałam do decyzji o jego kastracji. Zajęło to wszystko trochę czasu.

Byłam typowym przykładem świeżo upieczonej młodej właścicielki konia - na pewno niedojrzała do tej roli. Tylko przypadkiem uniknęłam dużych kłopotów. Młoda świeżo upieczona właścicielka jest z reguły zachwycona nowym nabytkiem i dumna z każdego zachowania, nawet nieprawidłowego i źle rokującego na przyszłość. Różowe okulary młodości, przekonanie o własnej nieśmiertelności i marzenia nastolatki o panowaniu nad dzikim ogierem. Wszystkie te odwieczne kalki. 

Sekret był koniem bardzo karnym i łatwym do opanowania z ziemi. Nigdy nie zaatakował człowieka, nie kulił uszu w kierunku ludzi, zawsze bardzo szanował przestrzeń osobistą, nigdy nie pchał się na ludzi. Po prostu był jakoś tak sam z siebie kulturalny. Ja oczywiście starałam się go wychowywać w karności ale nie wiem co by było gdybym trafiła na konia, który potrafi pociągnąć, podnieść człowieka na kantarze, który potrafi celowo postraszyć. Na pewno skończyłoby się to nieszczęściem. Gdy napotykałam na swojej drodze inne konie, np. konie Damiana, które miały inny temperament a niektóre pokazywały czasem brak szacunku do ludzi - to zawsze byłam zaskoczona.  

Sprawiał więc stosunkowo niewielkie kłopoty z ziemi. Hałasował wyprowadzany, tańczył, zadzierał łeb tak wysoko jak mógł (czyli niewysoko bo był niski), brykał, ale nie szarpał chamsko, nie kopał i nie wspinał się aby machać kopytami koło twarzy człowieka. Można go było opanować na prawie luźnym uwiązie, okrzykami i zwracaniem na siebie uwagi. Jego działania to było efekciarstwo, fasada, był takim niegroźnym ogierkiem. Stajenni go lubili i żartowali "On to tak piszczy proszę panią aż na padoku słychać"
Dlatego zwlekałam z decyzją o kastracji. To było oczywiście nastoletnie i niemądre podejście. Przecież nigdy nie miałam zamiaru tym ogierem kryć, ani wyrabiać mu licencji. Tym bardziej na pokazach - tylko kłopot. Wiadomo było, że trzeba go wykastrować, ale "jeszcze nie teraz". Bo może urośnie, bo może zmężnieje, itp. W rzeczywistości muszę z pokorą przyznać, że panowanie nad tym pozornie dzikim ogierkiem dodawało mi pewności siebie. Na pewno uzupełniałam sobie tym jakieś kompleksy - że może w jeździectwie jeszcze dużo mi brakuje do dobrego poziomu, ale proszę z czym ja tu sobie radzę! Z takim dzikusem!

Jednak kolejne przygody z dojrzewającym Sekretem  przyspieszyły moje własne dojrzewanie do akcji "K". Niemal wszystkie te przygody - poza historią z malowaną kobyłką - działy się pod siodłem.  

***
Wyjeżdżam w teren ze stajni p. Macieja w Wołominie. Jest to to coś pomiędzy rekracją a prywatną hodowla, sporo tu klaczy źrebnych czy gotowych do zaźrebiania. Sekret szaleje i drze się wniebogłosy już w korytarzu, i dalej przed stajnią. Wsiadam i pozornie od tego momentu mam go pod większą kontrolą. Ale przekonuję się, że to złudne wrażenie.
Zaraz za stajnią stoją oparte o ścianę budynku okna, stare duże okna z wieloma szprosami. Odbija się  w nich niebo i ja na koniu. Zbliżam się i nagle widzę, że mój koń dalej rży jakby szedł kryć, ale jego ogierza uwaga koncentruje sie na własnym odbiciu! Widzi konia! I... rusza do tego konia.... Ja znów nie wierzę, że ogier może być tak głupi żeby pomylić własne odbicie z klaczą. Więc przez pierwsze ułamki sekund nie reaguję. Ale za moment tego żałuję, bo mój koń właśnie się podnosi do góry i przymierza do skoku na te okna. 
Był mały, więc odwróciłam go jakoś. Oblał mnie jednak zimny pot. 

***
Kolejne wspomnienie, jakże żywe, również z tej samej pamiętnej stajni. Wsiadam i jadę na plac do jazdy, oddalony o 50 m. Przez płot na wybiegu chodzą klacze ze źrebakami. Sekret gotuje się i pokazuje ogierzy repertuar już od momentu wyjścia z boksu, ale ja cały czas jestem przekonana, że mój "świetny" warsztat jeździecki pozwoli mi zapanować nad każdą niesubordynacją. Błąd... Jedyne co robię dobrze, to mocno i stabilnie siedzę. Udaje mi się go zmusić do stępa po kole, ale przy każdym okrążeniu gdy jego łeb jest skierowany na stado, tracę kontrolę. Zatrzymuje się i wściekle hałasuje. Nie wspina się i nie skacze przez ogrodzenie - jeszcze. Ale nie wykonuje poleceń, na nic nie reaguje i powoli zaczyna mi brakować środków przekazu, bata można użyć do zwrócenia uwagi, ale ileż można konia okładać...  Nie ma to nic wspólnego z treningiem czy rozprężeniem. Brak kontaktu. Próbuję jeszcze rozkłusować go po kole: wtedy leci jakby go ogień unosił nad ziemią, ale wciąż w tym samym miejscu zatrzymuje się i odmawia ruchu, chce do klaczy, hormony przesłaniają mu wszystko. Mój koń, mój czuły na pomoce folblut! Nic, nic nie mogę zrobić!
Zjeżdżam z placu, jadę w teren. Mam w sobie ogromne poczucie porażki i ogromną złość. Pierwsza konkretna myśl o kastracji, ale już z obawą: "A może w wieku 5 lat to za późno...? Może to mu zostanie..?"

***
Mniej więcej w tym samym czasie pojawia się u Sekreta narów, który przeważa szalę i to bardzo szybko. Jest to dziwne zachowanie i nie spotkałam się z podobnym ani wcześniej ani później. Początkowo wygląda niewinnie. 
Pamiętam bardzo dokładnie pierwszy moment gdy to zaobserwowałam. Było to w terenie, na znanej trasie. Miałam tam odcinki na galop, równe i bezpieczne przy każdej pogodzie. Koń dobrze je znał i po jakimś czasie tuż przed tymi odcinkami zaczynał się niecierpliwić, napierać, i wyraźnie czekał na galop. To mi się nawet podobało, i tu był pierwszy błąd w sztuce jeździeckiej: pozwolić młodemu koniowi na decyzję. Kolejnym fatalnym krokiem był brak mojej reakcji gdy Sekret pierwszy raz wpadł na pomysł zrobienia "delfinka". Wymyśliłam tę nazwę sama, bo najlepiej oddaje obraz. Koń szedł jak zwykle na lekkim kontakcie (lub poza kontaktem, bo to było bardzo częste i do końca sobie z tym nie radziłam). Po czym sam decydował nagle o zwiększeniu kontaktu, czyli dość miękko i stopniowo kładł się na rękę. Moją reakcją było zamknięcie ręki, ergo: Sekret zyskiwał podporę. Zamykałam rękę, bo bałam się go puścić, bo on wtedy już sam zwiększał tempo kłusa. A jak juz miał dobre oparcie na mojej zamkniętej ręce, to dźwigał się elegancko przodem do góry - jakby podnosząc  przód ciała na mojej ręce. I z tego wpół-wspięcia zagalopowywał już zupełnie samowolnie. Chwilę później w galopie znów odzyskiwałam kontrolę. 
Pierwszy raz mnie to ubawiło. Ale śmiesznie, co on zrobił! Tak się śmiesznie podniósł, właśnie jak delfin. I to było o jeden raz za dużo gdy mu na to pozwoliłam. Od tego momentu korzystał z nowego wynalazku,  aby samemu zdecydować w którym momencie zaczniemy galop na naszym "kwadracie" w lesie. Wciąż nie budziło to moich obaw, wciąż brałam to za niewinną zabawę. 

Jak można było się spodziewać, koń w ciągu miesiąca czy dwóch rozwinął tę zabawę w narzędzie do odbierania mi kontroli w dowolnie wybranym przez niego momencie. Najpierw spróbował jak działa podczas jazdy na jakiejś łące. Działało świetnie, ja wciąż zamiast puścić, przytrzymywałam. Tak samo doskonale delfinki działałyna placu! Jeden delfinek rozwinął się w serię dużych delfinków, sus za susem, czułam jakby skakał raz za razem na tylnych nogach, zamiast przednich używając szyi opartej o moją rękę. Wtedy już się przestraszyłam, ponieważ poczułam bezradność. Obmyślałam metody naprawy, poprosiłam o pomoc Damiana. Wsiadł i po dzikiej bitwie zsiadł bardzo zły, z niewielkimi sukcesami. Na siłę tu się nic nie dało zrobić. Sposobem? Może, ale nie umieliśmy. Ja się teraz jeszcze bardziej bałam go puścić, koło się zamykało, zachowanie się utrwalało i pogłębiało. 
Doszło pewnego dnia do tego, że poczułam znajome napieranie i podnoszenie się już w chwili gdy wsiadałam! Przełożyłam nogę przez siodło i zanim siadłam, zebrałam odruchowo obie wodze - i już wtedy Sekret się oparł i leciutko podniósł! Tego było mi za wiele. Obraz wywrotki na beton i karetki na sygnale stanął mi przed oczami.
Nie miałam innej nadziei, poza jedną: że właśnie kastracja pozbawi go nie tylko ogierzych zachowań, ale także tych prób dominacji. 
Tego samego dnia umówiliśmy weterynarza na zabieg.

****
Pytałam weterynarza, czy jego zdaniem w kastracji jest szansa na uspokojenie temperamentu, czy raczej w tym wieku to nie ma już wpływu na zachowanie, a zwłaszcza zachowanie pod siodłem. Powiedział, że nikt nie da mi żadnej gwarancji, to zależy od konia.
Zarówno zabieg i gojenie przebiegły bez problemów. Pacjent został wdrożony do pracy pod siodłem zaraz po upływie przepisowych tygodni lonży. Miałam niewyraźną minę wsiadając na niego, spodziewałam się, że teraz będę walczyła z narowistym wałachem zamiast z narowistym ogierem. Ku mojej uldze koń w ogóle poniechał wszystkich sztuczek, po prostu jakby zapomniał. Niesamowite, ja pamiętałam aż nazbyt dobrze, bo dokładnie ostatnie dosiady przed kastracją były dla mnie najgorsze. Sekret po prostu nigdy do tego nie wrócił, nawet w najmniejszym stopniu, już nigdy tego nie spróbował. Przeszło - jak nożem uciął, nomen omen. Znowu miałam szczęście.

Sekret stopniowo wygaszał wszystkie ogierze zachowania. Po około pół roku stał się bezproblemowym wałaszkiem. Rżał ciągle, ale znacznie mniej. Jedyna klacz, która na niego wciąż działała, to ślązaczka Malwina. I tak już pozostało do końca jego dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz