wtorek, 28 kwietnia 2020

Przekopanie ogródka folblutem

Nie umiem wyjaśnić, dlaczego dopuściłam do tej przygody.
Zresztą nie ja poniosłam konsekwencje własnej lekkomyślności, lecz ktoś inny.
Nic poważnego się nie stało, ale ogródka szkoda....

Znajoma rodziców miała działkę wypoczynkową niedaleko moich tras terenowych. Wielokrotnie zapraszała mnie na kawę, żebym zajechała do niej i odwiedziła, gdy będę przejeżdżała konno.
Jej wyobrażenia o jeździectwie były przyjemne i ukształtowały się podczas wożenia wnuków do stajni kucykowych. Jest to więc jak wiadomo sport elegancki, grzecznego błyszczącego konika czyści się kolorową szczotką, wsiada i konik rusza. A jak się chce, to konik stoi i czeka.

Ja chyba musiałam ogłupieć, żeby pewnej słonecznej niedzieli zgodzić się na tę propozycję.. Na moim folblucie. Może wizje spokojnej kawki na tarasie z pasącym się konikiem w tle były tak sugestywne, że w nie sama uwierzyłam? Naprawdę nie umiem wyjaśnić.

Przejechałam Sekreta z godzinkę czy półtorej w dobrym tempie po naszych leśnych i łąkowych trasach, następnie występowałam aby był całkiem suchy. Ze sobą miałam długi uwiąz a tranzelkę nałożyłam na kantar.

Słonko świeciło gdy dzwoniłam dzwonkiem przy wielkiej bramie tej sporej wiejskiej daczy. Dom z tarasem i kawką stał w głębi, za wysokim ogrodzeniem był najpierw pas zadbanych iglaków, z ziemią pomiędzy nimi wysypaną korą. Potem około tysiąca metrów kwadratowych koszonego trawnika. Dalej dom a za nim stary sad.  Bajka.
Gospodyni ucieszona czekała na tarasie nieco obawiając się czterokopytnego zwierza, ale w zupełności ufając że ja wiem co robię.
Byłam tego równie pewna. Rozsiodłałam, oprowadziłam i postanowiłam dla pewności trzymać w ręku długi uwiąz. Sekret w zasadzie zachowywał się dość spokojnie jak na niego. Rozglądał się krótko a potem rzucił się na trawę. Kawka pita z trawnika nie była wygodna, więc gospodyni nalegała, aby konika puścić. Wszystko zamknięte, wysoki płot, wielki ogród, niechże on sobie poje tej trawy. Hm......

Puściłam go, bo cały czas tylko żarł trawę.
Przez chwilę pasł się rozkosznie. Ale za chwilę konikowi coś strzela do łba. Najpierw się po prostu wytarzał, potem jak to on zerwał się jak rażony prądem i brykając ruszył dookoła ogrodzenia. Cel: stajnia. Kierunek: za płot. Nie da się, płot wysoki na dwa metry. Co robić - biegać z całej siły wzdłuż płotu a w narożnikach zawracać piruetem i zasuwać do drugiego narożnika, tam zawracać i tak bez końca, bez końca, bez kontaktu z niczym, od nowa i od nowa.
Mokry zdziczały folblut orał bez litości zadbane iglaki razem z korą, owoc ciężkiej pracy wynajmowanego ogrodnika...

Nie było łatwo go złapać.

Zamiast spokojnej kawki na tarasie było suszenie mokrego idioty podczas stępowania w ręku. Zdetonowana gospodyni na tarasie zapewniała, że nic nie szkodzi. Mówiła tak, ponieważ była dobrze wychowana. Ale chyba także dlatego, że nie odważyła się jeszcze iść dokładnie obejrzeć szkód.

Próbowałam potem dopytać czy zniszczył jakieś krzaki dokumentnie, i czy mogę je odkupić. Gospodyni odpowiadała, że nic poważnego, bagatelizowała i nie trzymała urazy. Bardzo miła osoba.
Więcej propozycji kawki "po drodze" jednak już nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz